Filozofia kaizen – na własnym przykładzie
Dziś opowiem Wam o tym, jak oszukać STRACH. Brzmi ciekawie? 😉 Mam nadzieję. Dziś będzie o metodzie kaizen. O tym jak ta metoda pozwoliła mi na zmniejszanie paraliżującego mnie STRACHU. Może i u Was zadziała?
Strach przeważnie paraliżuje nasze działania. Boimy się wielu rzeczy, boimy się porażki, boimy się opinii innych, boimy się własnej opinii na swój temat a nawet boimy się …własnego sukcesu. Znalazłem na to sposób. Opowiem jak mnie samemu udało się pokonać strach gdy biegałem. Słyszeliście coś o filozofii kaizen? To japońska filozofia ciągłej poprawy, filozofia małych kroków, która pozwala oszukać właśnie ten strach oszukać. Zamiast skakać ze strachem w odległe, niepewnie i nieznane można podążać do celu mniejszymi, drobnymi krokami. Po swojemu w swoim tempie. Dziś pokażę jak ta filozofia zadziałała na moim przypadku.
Przebiegłem kilka maratonów, półmaratonów, nawet nie wiem ile mniejszych biegów. Największą frajdę sprawiły mi jednak dwa ultramaratony . Opowiem o jednym z nich. Maraton Gór Stołowych był moim drugim ultra maratonem górskim. Ultramaraton górski to połączenie sportu, turystyki, wytrzymałości i wytrwałości. Do każdego maratonu trzeba się przygotować. Tu nie ma żartów. Czy chcesz czy nie musisz swoje km wybiegać i choć raz wcześniej (najlepiej 3 tygodnie przed) przebiec ok 30 km. Wszystko zrobiłem jak należy. W tygodniu biegałem 3-4 razy. Wiedziałem, że jestem przygotowany. Pamiętam jak jechałem na start. Do dziś pamiętam tą podróż do schroniska Pasterka, gdzie mieściło się biuro zawodów. Samochód jechał najpierw 90 km/h, później z każdym kilometrem zwalniał. Za chwilę 70 km/h. 60…za za chwilę nawet 50 km. Samochód jechał bo bardzo chciałem przebiec ten bieg…ale nie jechałem sam. Za mną za moimi plecami na tylnym fotelu rozłożona była w najlepsze…wielka, galaretowata, gruba obleśna postać przypominając Jabbę z gwiezdnych wojnach. To była MOJA WIELKA PANIKA! Wygodnie sobie leżała i całą drogę umiejętnie, fachowo z ze stoickim spokojem komentowała mój wyjazd. Nie uda Ci się, nie dasz rady, nie przebiegniesz tego i się ośmieszysz, szkoda że się nie przygotowałeś wcześniej. Ty to chcesz przebiec? Raz Ci się udało to nie znaczy, że zawsze się uda. Kurde, jak tą galaretę wywalić zza pleców jak? Z nią nie przebiegnę. Nie ma bata. Tylko jak biec jak nogi drgają ze strachu a do przebiegnięcia mam 50 km i to nie po płaskim a po naprawdę prawdziwych skalistych górach z olbrzymimi przewyższeniami. W spodniach naprawdę olbrzymiego pampersa. Jak? Hmmm…sposobem. Wpadłem wtedy na rewelacyjną myśl. Właśnie idealnie wpisująca się w filozofię Kai-Zen. Tomek, nie biegnij 50 km!!!! Zaraz a ile? Bieg ma ponad 50! Tomek, tym razem odezwał się mój wewnętrzny przyjaciel –pobiegnij na 10 km. Co Ty na to? Przebiegniesz 10? No, dam radę! Tomek to biegnij tylko do pierwszego punktu żywieniowego. Jak Ci się uda to pobiegniesz dalej. Najwyżej zejdziesz z trasy. Tak też się może zdarzyć. To nie jest koniec świata. Hmmm, to nie jest głupie. Tak pobiegnę na 10 km. Na starcie miałem już bardziej uśmiechniętą twarz. Brałem udział we wspaniałym, wymarzonym biegu ale nie na 50 tylko na 10 km. Wow. To naprawdę była dla mnie różnica. Zacząłem biec. Tym razem już bez paraliżującego mnie stresu. Jabba jeszcze siedział mi na ramieniu ale był już zdecydowanie mniejszy i prawie nieszkodliwy. Teraz biegłem z ciekawością i radością pokonywania kolejnych skał, obcowania z lasami i naturą i innym podobnymi do mnie śmiałkami. Oni też się bali tego dystansu. Po jakimś czasie dobiegłem do pierwszego punktu żywieniowego. Jest! Super. Szybkie sprawdzenie ekwipunku: – nogi: obie całe, odcisków: nie ma, ręce: całe, głowa: głowa zadowolona! Biegniemy dalej? Pewnie że tak! Po jakimś czasie pojawia się drugi punkt. O, już? Dałem radę? Wow, już ponad 1/3 za mną? Sprawdzam ekwipunek. Nogi, ręce, głowa – wszystko na miejscu. Co robimy? Jak to …co biegniemy dalej. 3 punkt już TYLKO za 10 km. Po drodze widzę znajomych, którzy kończą bieg bo nabawili się kontuzji. A ja…ja biegnę dalej. 30 km! Już? To już tylko 20 do końca. Jak udało się 30 to może i 40 uda? Zmęczenie? Jest. Pewnie że jest, ale zadowolenie coraz większe a o Jabbie prawie zupełnie już zapominam. Przebiegłem już 3 razy więcej niż sobie planowałem. Jak dobiegnę do 40 to może i 50 się uda. Wbiegam, zbiegam, wdrapuję się na kolejne wzgórki i góry, a za chwilę schodzę w dół.
Czy zdążę do ostatniego punktu przed limitem czasowym. Na długich biegach, zawsze są limity, kto nie zdąży nie jest klasyfikowany. Udaje mi się. Jest 4 punkt w limicie i jeszcze 10 km. Tylko 10! Tomek 10 km to Ty na pewno dasz radę 😉 Na metę prowadzącą po 600 kamiennych schodach pomiędzy skałami pod górę na schronisko Szczeliniec wpadam po 8 godzinach i 47 minutach. Udało się. Przebiegłem ponad 50 km po górach. Euforia na mecie i endorfiny na końcu są olbrzymie. Czy ja naprawdę przebiegłem 50 km? A może przebiegłem 5 zawodów po 10 km? A że wynik jest ten sam?
O Tym właśnie mówi filozofia kaizen. Podziel pracę na małe kawałki. Jak najmniejsze. Te mniejsze nie powodują strachu. A bez strachu wszystko łatwiej się robi.
Każdy jest inny. Każdy ma swoje metody osiągania sukcesu. Kaizen w moim przypadku zdecydowanie się sprawdziło. Kilka kroków do przodu to nie dużo. Zachęcam Was do robienia takich swoich małych kroków do przodu. Nie tylko w bieganiu. W życiu też. A nuż za chwilę ukończcie swój ultramaraton lub zobaczycie się na swoim Mount Evereście.
Kto chciałby więcej przeczytać o kaizen polecam książkę Roberta Maurera – „Filozofia kaizen – Jak mały krok może zmienić twoje życie”: