
Zacznę od dziś – czyli kilka porad jak się zaprzyjaźnić z wysiłkiem i endorfinami na stałe.
Dziś o tym jak jak utrzymać stałą aktywności fizyczną. Wiele osób deklaruje sobie, że od jutra już się za siebie wezmą. Obiecują, zapewniają siebie i innych, że tym razem to już „na pewno!” i po kilku dniach prób, znowu zasiadają przed telewizorem denerwując się na siebie, że jednak i tym razem znowu się nie udało. Znowu chcieli. Tyle, że znowu niewiele z tego wyszło.
Co zrobić, żeby sportową aktywność wprowadzić do swojego harmonogramu na dłużej? Co zrobić, żeby w końcu się udało? Co zrobić, żeby nareszcie osiągnąć sukces i z satysfakcją cieszyć się ze swoich sportowych osiągnięć? Co zrobić, żeby być dumnym z siebie i umiejętności trwania w swoich postanowieniach?
Niektórzy po kilku, kilkunastu niepowodzeniach uważają, że im się i tak nie uda. Pewnie już teraz twierdzą, że oni się nie nadają do sportu. Jeżeli przyjmą takie założenie, to bez kolejnej próby na pewno uzyskają 100% realizacji swoich celów. Na pewno im się …NIE UDA. Dla tych, którzy pomimo nie najlepszych swoich doświadczeniach, chcą podjąć rękawicę walki ze sobą, mam dobrą nowinę: jest kilka sposobów na pokonanie swoich przyzwyczajeń. Ludzie biegają, chodzą cyklicznie do klubów fitnessu, jeżdżą na rowerze, pływają. Czy są jacyś niesamowici? Czy naprawdę, aby tak jak oni cieszyć się ze swoich sukcesów, trzeba być wyjątkowym? Drogi Czytelniku, czy widziałeś tłumy biegaczy na biegach ulicznych? W Warszawie w niektórych biegach bierze udział ponad 10 tysięcy osób. To całkiem spore miasteczko. Myślisz, że to jacyś supermeni? Zapewniam Cię, że większość z nich też kiedyś siedziała tylko za biurkiem, a aktywność znała z telewizyjnych relacji sportowych. Jedyna różnica między tymi co ich oglądają, a tymi co biegną jest taka, że ci aktywni kiedyś zmienili swoje nawyki. Jeżeli też tak chcesz to mam kilka podpowiedzi dla Ciebie.
Oto inspiracje co zrobić żeby się udało. Sprawdź czy zadziałają u Ciebie. Ja już te metody sprawdziłem. U mnie działają.
1) Siebie porównuję tylko do siebie! Jeżeli wychodząc z domu od razu porównujemy się do sąsiada, który uprawia sport od kilku lat i każdego ranka biega po kilkanaście kilometrów, to nic dziwnego, że okaże się, że jesteśmy gorsi i nic nam się nie udaje. Od razu wpadamy w kompleksy: „Kurczę, ja po kilometrze padam! Nie, nie nadaję się”. Nic dziwnego, że za chwilę motywacja do wysiłku spada. Można inaczej. Np. w drugą stronę. Porównaj swoje, nawet najmniejsze osiągnięcie (np. ubrałem się w dres, wyszedłem i truchtałem przez 10 minut, i to bez zatrzymywania!), do Krzyśka czy Zośki z pracy, którzy od 10 lat za sport uznają wjazd windą na 4 piętro w biurowcu. Tu już nasze wyniki wydają się lepsze. Ale jesteśmy dobrzy. Nam się udało! Lepiej?;)
Choć lubię współzawodnictwo to moim zdaniem takie porównanie jest dobre na początek, żeby się ruszyć z domu. Czy da nam to poczucie bycia lepszym sobą? Nie do końca. Nie pomoże nam to również w rozwoju swojej nowej pasji. Tamci nadal tylko jeżdżą windą. Proponuję porównywać się wyłącznie do siebie. Liczba i rodzaje wskaźników mogą być takie jakie sobie sami wyznaczymy. Np. Ile razy wyszedłem poćwiczyć w ciągu ostatniego tygodnia? Albo ile kilometrów przebiegłem w tym tygodniu, w porównaniu do poprzedniego? Jaki dystans przebiegłem? Czy udało mi się wyjść gdy był mój ulubiony mecz? Jestem pewien, że porównania ze sobą samym są najuczciwsze i najlepiej motywujące. Tu nie możesz nikogo oszukać. Sam wiesz, czy zrobiłeś więcej czy mniej. Czy nie będzie Wam fajnie jak sobie spojrzycie w lustro i powiecie, no…w tym tygodniu zrobiłem dużo więcej niż w ciągu ostatnich kilku miesięcy? Jak Wam się to podoba?
2) Kaizen – małe kroki prowadzą do dużych zmian. Zazwyczaj zbyt wiele oczekujemy od siebie od razu. Chcielibyśmy wyjść i przebiec od razu 5 km, a potem z uśmiechem i zadowoleniem wrócić do domu chwaląc się innym jacy to jesteśmy świetni. Każdy by tak chciał. Rzeczywistość może jednak spłatać nam figla. Najczęściej po takim wysiłku na pierwszym treningu wrócimy do domu spoceni, padnięci, z płucami na zewnątrz, z odcieniami zieleni, fioletu i burgundu na twarzy. Przez tydzień będziemy dochodzić do siebie klnąc pod nosem po co nam to było. Zamiast radości i satysfakcji będziemy czuli ból zakwasów i wyrzuty sumienia. Proponuję inny model. Spróbujmy wyznaczać sobie na początku małe cele. Ktoś powie małe cele, małe sukcesy. Czy naprawdę małe? Małe cele powodują, że szybko osiągamy sukces. A sukces daje nam radość, satysfakcję i motywację do kolejnego działania. Może na początek zamiast wyznaczenia sobie biegu na kilka kilometrów, rozpocząć od biegu na… kilka minut? Prawda, że te kilka minut brzmi niepozornie? Wygląda naprawdę na niewielki wysiłek. Prawie każdy ma szanse wygospodarować taki okres. Za to te kilka minut to olbrzymi krok do przyzwyczajenia organizmu do wychodzenia z domu. Narzucenie sobie nawyku, zwłaszcza takiego, który wymaga wysiłku, może być trudne. Zrobienie na początku małego kroku, pozwala na stopniowe dochodzenie do nowych zwyczajów. Już na początku odnieśliśmy sukces! Prawda, że fajnie brzmi? Nie jest on może astronomiczny, ale jest. Ja odnoszę zwycięstwo, za każdym razem kiedy wychodzę z domu. Dla mnie najtrudniej jest właśnie rozpocząć. Myślę, że nie jestem w tym odosobniony. Jak już zacznę to okazuje się, że często robię nawet więcej ćwiczeń niż zamierzałem. Myślę, że większość osób ma z tym kłopot. Zrobienie drobnej zmiany jest zawsze łatwiejsze. Zatem może zamiast wyznaczenia sobie nie wiadomo jak wielkiego celu zacząć od drobnego? Dystans 5 km? To może być zbyt odstraszające. Może więc: wyjdę z domu na 5 minut. Może na trucht albo na spacer. Na początek po prostu wyjdźmy z domu. To już będzie sukces. Jestem przekonany, że po kilku wyjściach na 5 minut zrobi się 10, z 10 -ciu 15; ze spaceru trucht, z truchtu bieg. Pytanie kontrolne: Co da Tobie większą satysfakcję? Czy jednorazowy wyczyn, powodujący ból i zniechęcenie czy kilka małych sukcesów, które zbudują Ci podwaliny do wprowadzenia nowego zwyczaju?
3) Myśl o przyszłości. Zastanówmy się: Co daje nam wysiłek fizyczny? Zmęczenie? No zmęczenie też 😉 A może coś jeszcze? Przeważnie satysfakcję, radość, zadowolenie z pokonania własnych słabości (czytaj: własnego lenia), lepszą kondycję, lepsze samopoczucie i to o czym mówią wszyscy aktywni czyli worek pozytywnych endorfin. Niektórzy znajdą jeszcze kilka zalet.
Chwilowo zostanę tylko przy tym niedomkniętym zbiorze. Motywacja. Jak ją zyskać? Mam jedną propozycję. Gdy mi się nie chce stawiam sobie dwa pytania? Jak będę się czuł? a) Gdy wyjdę z domu? b) Gdy zostanę w domu?
Zalegając na kanapie zadaję sobie pytanie: Jak będę się czuł za jakiś czas, za np. 30 minut, gdy będę nadal siedział w tym samym miejscu? Ja już wiem jak. Podpowiedzieć? Będę oglądał kolejny program w telewizorze, który tak naprawdę nic nie wnosi do mojego życia, będę nadal gruby, obżarty i sfrustrowany, że znowu nic nie robię dla siebie i znowu okłamuję siebie, że nie potrafię się zmobilizować do wysiłku. Ogólnie – znowu kicha.
A teraz postaw sobie inne pytanie. Zastanów się jak będziesz się czuł jeżeli wyjdziesz z domu na spacer, pobiegać lub poćwiczyć? Co się stanie gdy zamiast siedzieć na kanapie wyjdziesz na rower, aerobic czy basen? Jak wtedy będziesz się czuł? Mam zgadnąć?
Moje doświadczenie podpowiada mi, że znacznie lepiej. Po pierwsze będziesz zadowolony z siebie!!! Będziesz może trochę zmęczony, ale będziesz miał olbrzymią satysfakcję, że udało Ci się pokonać własnego lenia, że udało Ci się zrealizować swój cel. Nie dość, że będziesz dumny z siebie, to będziesz zdrowszy, szczuplejszy a endorfiny spowodują dużego banana z uśmiechu na twarzy i zastrzyk energii na kolejne wyzwania. Warto? Która perspektywa podoba Ci się bardziej? Którą opcję wybierasz? Graficznie wyglądałoby to tak:
Może zamiast pytania siebie o to, co chcę robić teraz warto pomyśleć jak się chcę się czuć za godzinę albo dwie. Co myślisz o takiej propozycji?
Tyle na dziś. Polecam sprawdzić czy te metody działają. Do zobaczenia poza kanapą! Wasze endorfiny już na Was czekają. 😉
A Wy jakie macie metody na własną motywację?